No dobrze.
Polubiliście kranówkę, albo przynajmniej ostudzoną herbatkę z melisy (oj, to jest akurat coś, czego często potrzebuję…), na zakupy chodzicie ze swoimi torbami, siatkami i siateczkami, kupiliście już mydełka w kostce, które czekają, aż zużyjecie cały zapas mydła w płynie. W dodatku przeczytaliście mój e-book „Jak być choć trochę zero waste i nie dać się zwariować”!
No, moi drodzy! Jesteście już naprawdę na dobrej drodze do życia bez „produkowania” śmieci. Hmm, powiedzmy, że do życia z mniejszą ilością „produkowanych” śmieci.
Dzisiaj przedstawiam zadania piąte i szóste, czyli: doceń proste jedzenie i zrób listę zakupów.
[custom_icon name=”sh-icon-quill”]
Proste jedzenie.
Chcę Was zachęcić do tego, abyście odkryli proste jedzenie, o ile jeszcze tego nie zrobiliście. To zadanie, piąte z kolei, dobrze koresponduje z trwającym właśnie Wielkim Postem. Kolejne zaś – szóste zadanie dobrze koresponduje z pierwszym, bo brzmi: zrób listę zakupów.
O prostym jedzeniu miałam napisać już dawno, nawet niekoniecznie w kontekście idei zero waste, bo odkryłam, że jest istotnym elementem życia rodzinnego w rodzinie wielodzietnej i w edukacji domowej, ale też z pewnością w każdej rodzinie i w każdej edukacji.
Bo proste jedzenie to:
- Proste jadłospisy
- Proste zakupy
- Proste przepisy
- Proste gotowanie
- Proste potrawy i… last but not least:
- Niekapryszące dzieci
Bo dzieci, jak każdy czytelnik nimi obdarzony z pewnoścą wie, lubią… no, co lubią?
Proste potrawy!
Czyli kaszę. Ryż. Makaron. Makaron z sosem pesto. Chleb z masłem. Albo masłem i serem. I keczupem. Albo z masłem orzechowym. Z sosem pesto. Albo po prostu chleb. Ziemniaki. Frytki. Pomidorówkę (akurat nasi nie lubią). Rosół. Żurek. Barszcz. Kotlety. Pieczone udka z kurczaka. Gulasz z indyka. Smażonego okonia albo łososia. Gotowaną ciecierzycę i fasolę. Pomidory. Ogórki. Paprykę. Surowe marchewki, kapustę i paprykę. Kalarepkę, rzepkę. Jabłka. Banany. Fasolkę szparagową. Kalafiora. Brokuła. Brukselkę. Jajecznicę. Owsiankę z mlekiem. Naleśniki. Sałatkę biało-czerwoną, czyli pomidory z mozarellą.
Niektóre dzieci lubią mniej tych rzeczy, inne więcej, ale zasada jest prosta, nomen omen. Im prościej tym lepiej. Z moich doświadczeń macierzyńskich wynika, że dopiero w „pewnym wieku” dziecię, a raczej już nastolatek, zaczyna doceniać wykwintność potraw takich jak zupa krem z dyni albo potage parmentier albo leczo albo bigos albo… cokolwiek, co zawiera więcej niż dwa składniki albo jest zbyt „wymieszane”, tak jak wspomniane zupy-kremy albo pasztety.
Oczywiście Wasze doświadczenia macierzyńskie mogą być zupełnie inne. W każdym razie proste jedzenie jest super i już.
Dlaczego lubię proste jedzenie?
Proste jedzenie polubiłam po trosze z powodu dzieci i ich kaprysów, po trosze z lenistwa i wygody, a po większej trosze dlatego, że tak jest zdrowiej i chyba nawet taniej. No i bardziej bezśmieciowo.
Bo zamiast kupować „mix sałat” w foliowym woreczku, kupujemy główkę kapusty. Zamiast kupować płatki kukurydziane albo inne „bomby cukrowe w czekoladzie” (będące trzecioplanowym bohaterem komiksu „Calvin i Hobbes” by Bill Waterson), zapakowane w folię, kupujemy płatki owsiane zapakowane w papier. Zamiast kupować wędliny, kupujemy… Nie! Nic nie kupujemy zamiast wędlin.
Możemy upiec udziec z indyka albo pierś z kurczaka i jeść na zimno, pokrojony w plasterki. Możemy też zrobić pasztet mięsny albo z wegetariański. Ale to już nie jest takie proste danie. Chociaż czy ja wiem? Pasztet z fasoli to chyba fasola z włoszczyzną plus trochę tartej bułki sklejone jajkiem, prawda?
Ale właściwie po co robić pasztet z fasoli, kiedy na śniadanie można podać po prostu gotowaną fasolę pokropioną oliwą? Albo jajka na twardo?
No właśnie.
I tak, zamiast robić hummus, gotujemy cieciorkę, odcedzamy, wrzucamy do miski, polewamy oliwą (albo nie), posypujemy majerankiem (albo nie) i jemy. Zamiast robić placki ziemniaczane, gotujemy ziemniaki (najlepiej w mundurkach) i jemy. Zamiast robić surówkę z tartej marchewki (kalarepki, rzepki, jabłka), podajemy całą marchewkę (kalarepkę, rzepkę, jabłko) i chrupiemy. Zamiast wymyślać kolejne zupy, gotujemy rosół.
Przyznam, że bardzo lubię hummus, a nasze dzieci (i ja też) lubią na przykład pierogi, kopytka, kluski leniwe i inne tego typu pracochłonne, choć w sumie proste dania, tudzież kuchnie innych narodów (jednak restauracje mają w sobie to COŚ) i oczywiście czasem te rzeczy jadamy, ale na co dzień cenimy w kuchni łatwiznę.
Jakoś tak się dzieje, że tej łatwiźnie i prostocie sprzyja podejście zero waste.
Bo kiedy mamy na oczach bezśmieciowe okulary, to wybieramy w sklepach produkty mniej przetworzone i w ogóle mamy mniejszy wybór (bo omijamy plastikowe opakowania). A mniejszy w tym wypadku niekoniecznie znaczy gorszy.
Bo jeśli mamy swój zestaw, wykaz (a zachęcam Was do zrobienia go) ulubionych potraw i składników potrzebnych do ich zrobienia, to możemy stworzyć sobie stałą listę zakupów spożywczych. Taką bazę jedzeniową.
[custom_icon name=”sh-icon-quill”]
Warto mieć listę ulubionych potraw i stałą listę zakupów spożywczych.
Kiedyś, kiedy dzieci grymasiły przy posiłkach, poprosiłam żeby powiedziały, co lubią jeść, i zrobiłam listę ich ulubionych dań. Potem dodałam swoje i męża, podzieliłam to na kategorie, czyli śniadania, obiady i kolacje i cały ten wykaz wydrukowałam i nawet zalaminowałam! (To było przed erą zero waste.)
Później, już przy okazji tworzenia zadań do wyzwania Rok Bez Marnotrawstwa, zrobiłam stałą listę zakupów spożywczych i listę zwaną „Stan zapasów minimum”. Obie listy znajdziecie w artykule pt.: „Kupuj mniej jedzenia, czyli zadanie #15”.
Takie listy bardzo ułatwiają zakupy. Sprawiają, że skupiamy się tylko na tym, czego potrzebujemy i co lubimy, a nie rozpraszamy się na nieistotne i niepotrzebne acz kuszące „wynalazki”.
Owszem, jestem tylko (i aż) człowiekiem i kupuję czasem te wynalazki, zapakowane w plastik i w dodatku niezdrowe. Ale ważne, żeby mieć zasady. I zasadniczo trzymać się ich. A wyjątki niech tylko potwierdzają regułę, że tak powiem.
Śpieszcie się powoli! I nic na siłę.
Bo nie chodzi w tym całym Roku Bez Marnotrawstwa o to, żeby całkowicie zmienić swoje nawyki, odmawiać sobie wszystkiego i nie kupować niczego z plastiku i w plastiku. Im dłużej „siedzę”w temacie zero waste, tym bardziej widzę, że nie ma sensu cofanie wody w Wiśle i bezwzględne bojkotowanie różnych wynalazków (tak jak np. mydło w płynie, które wiele osób tak lubi, że nie umie, nie chce z niego rezygnować). Nic na siłę. Jak nie dajecie rady z jednym zadaniem w wyzwaniu, to nic. Z pewnością dacie radę z innym!
Poza tym, za naszymi bezśmieciowymi rozwiązaniami i tak stoją śmieci.
Wolę chyba nawet nie wiedzieć (a pewnie powinnam!), jak duże ilości śmieci. Odpadów. Jednak róbmy to, co leży w zakresie naszych możliwości. Róbmy porządki na swoim podwórku. A sąsiedzi niechaj patrzą i dziwią się. Ciekawią i zazdroszczą. A potem niech biorą z nas przykład.
Bo przykład nie zawsze idzie z góry. Ha! Jako mama trójki dzieci widzę to doskonale.
Miłej niedzieli, moi drodzy!
Świetny artykuł! Pozdrawiam 😉
Dziękuję!