Kompostowanie i jak nie marnować resztek

Z tym kompostem to jest tak. Od tygodnia wyrzucam do kosza wszystko, co do tej pory szło na kompost.

Wyrzucam i serce mi krwawi. Ale niestety, dopóki nie opróżnię wiaderek bokashi – nie oddam komuś tego cennego nawozu, będę wyrzucać. Powinnam była pomyśleć o tym wcześniej, ale trudno, w tym tygodniu poszukam w okolicznych ogródkach działkowych „nabywcy” mojego pre-kompostu bokashi.

Tymczasem z wiaderek zbieram płyn – tzw. herbatkę bokashi w takich ilościach, że mogłabym zasilić spory ogród.

A mam tylko balkon i parapety… Więc używam tej herbatki jako biologicznego „Kreta” do kanalizacji.

Poza tym, chwilowy brak możliwości kompostowania odpadków mobilizuje mnie do wymyśłania sposobów na zużycie czego się da. 

  1. Marchewki myję i zjadamy bez obierania.
  2. Z liści kalarepki robię zupę krem.
  3. Z liści rzepy robię danie a la szpinak z czosnkiem i parmezanem. (To się nazywa kuchnia molekularna, ha! Rzepka udaje szpinak!)
  4. Z kapusty, brokuła i kalafiora zużywam wszystko, łącznie z głąbem.
  5. Resztki potraw OD RAZU zamrażam albo wekuję, gdy zostaje więcej („od razu” jest ważne, bo jak zostawię na jutro to okazuje się, że zostaje jeszcze na pojutrze, itd…. i już robi się za późno na mrożenie czy wekowanie.
  6. Suchy chleb kroję (jak się jeszcze da) w kostkę na grzanki albo smażę „chlebojaje”, albo robię tosty. Jeśli da się nim już tylko rzucać o ścianę, to zostaje wrzucony do kotletów mielonych, klopsików albo pasztetu. Namaczam „kamień” w wodzie i tę paćkę dodaję zamiast tartej bułki.

Co zamierzam robić, żeby resztek było mniej:

  1. Jak najczęściej gotować ziemniaki w mundurkach.
  2. Różne ścinki i obierki z warzyw myć, (ew. mrozić) i gotować na nich wywar do zup.
  3. Na ogryzkach z jabłek gotować kompot.
  4. Nie wiem co jeszcze. Może podpowiecie?

O, przypomniało mi się, że z fusów po kawie lub herbacie robi się podobno znakomity peeling do ciała. Nie próbowałam, ale może kiedyś…

W sumie na fali jedzenia liści od kalarepki i rzepki zaczęłam się zastanawiać, co jeszcze dałoby się zjeść. Moja rodzina bardzo lubi rzodkiewki. Może dałoby się zjeść ich liście? No i proszę. Wyguglałam: Pesto z liści rzodkiewki.

I jeszcze przypomniałam sobie, że w książce kucharskiej z IKEI „Nasze Jedzenie: Naturalnie” przeczytałam, że z obierek ziemniaków można smażyć czipsy. Ten eksperyment też przede mną.

Resztek mięsa nie daję na kompost, i raczej nie zostają nam resztki do wyrzucenia, ale np. większe kości zamrażam i oddaję znajomemu „dziadkowi śmietnikowemu” dla pieska. Chleb, kiedy za dużo tych „kamieni” mi się uzbiera – też.

Moim szczytem wariactwa i jednocześnie hitem jest ususzona jedlina z choinki bożonarodzeniowej. Leży sobie w kartonie w dużym pokoju i pachnie.

I zajmuje miejsce. I czeka na ognisko, na którym ją spalimy. Jeszcze nie wiem gdzie i kiedy. Ważne że pachnie.

A na balkonie – zaczęłam porządki.

Zasiałam grządki (maciejkę), ale jeszcze nie wszystkie.

Od lipca zeszłego roku, kiedy to zaczęłam eksperyment z zero waste, przeszłam drogę od zwykłego małego kompostownika na balkonie (z dżdżownicami na dodatek) do kompostownika bokashi. I muszę powiedzieć, że bokashi wymiata (nie płacą mi za reklamę, niestety):

  1. Nie pachnie  – pod warunkiem, że za często nie otwieramy wiaderek, raz dziennie wystarczy, żeby wyrzucić resztki z całego dnia – a nawet jeśli, to nie jest to bardzo niemiły zapach (podobny do zapachu kiszonej kapusty).
  2. Nie zajmuje dużo miejsca, bo zawartość trzeba ubijać specjalnym ubijakiem, więc sporo się mieści.
  3. Nie przyciąga owocówek i innych much.
  4. Dostarcza herbatki bokashi, czyli płynnego nawozu do zasilania roślin i udrażniania kanalizacji.

Aktualizacja 7.09.2017: Niestety bokashi jednak pachnie zbyt intensywnie na to, by trzymać je w mieszkaniu w bloku. Wyjaśniam to, również w aktualizacji – tutaj.

Jeśli macie ogródek – zakładajcie kompostowniki!

(Na blogu Ilony znajdziecie instrukcję zakładania kompostownika krok po kroku.)

Jeśli macie tylko balkon – róbcie bokashi i podrzucajcie do ogródków z tradycyjnymi kompostownikami, żeby zasilić je aktywnymi mikroorganizmami.

Zresztą, fajnie jest też dzieciom pokazać, co dzieje się z materią organiczną po wyrzuceniu, zakładając mini kompostownik na balkonie, choćby w doniczce.

Zapełniamy doniczkę do połowy resztkami, podlewamy odrobinę wodą, czekamy trochę aż zacznie być widoczny proces rozkładu (jeśli chcemy go pokazać dzieciom, rzecz jasna), a w końcu przysypujemy ziemią i dziubiemy np. patyczkiem, żeby rozdrobnić kompost i trochę go przemieszać z ziemią. Ważne, żeby był wilgotny, więc trzeba go odrobinę podlewać (ale nie za dużo!). Na zakończenie wkładamy do ziemi jakieś nasionka i czekamy, aż zakiełkują. Czasem nasionka kiełkują bez wkładania, czyli kiełkują te wrzucone do kompostu, np. pestki owoców. Też miło.

Niech żyje czarne złoto!

 

P.s. Kompostowanie to zadanie, a dokładniej – jedno z ważniejszych zadań w wyzwaniu Rok Bez Marnotrawstwa. O tym, jak nie dopuścić do marnowania resztek przez nieumiarkowanie w zakupach, pisałam tutaj.

Autor: Kornelia Orwat

To ja. Kornelia zwana Werką, żona męża, mama dwóch nastolatków i jednej córeczki. Od 2011 roku tkwię w szaleństwie zwanym edukacją domową. Lubię robić na drutach i szydełkować, ale jeszcze bardziej – pisać. Uczę się korekty tekstu i bycia minimalistką. Czasami śpiewam w chórze.

6 komentarzy

  1. Po prostu szaleństwo 🙂 Mnie najbardziej boli właśnie wyrzucanie jedzenia (poza tym pamiętam jeszcze ludzi z pokolenia mojej babci, którzy szanowali jedzenie i wspominali o jego braku w czasie wojny, a przede wszystkim po wojnie). Za miesiąc, dwa przeprowadzam się do domu z ogrodem i jest już kompostownik w planach.
    Co do Twoich sposobów na zjadanie resztek – świetne. Ja mam w domu naturalnego pożeracza ogryzków z jabłek – mojego męża. Zostaje tylko ogonek.

  2. Świetna sprawa z tym kompostowaniem. Co prawda, przy codziennym gotowaniu i króliku w domu takie wiaderka wydają się zbyt małe, jak na nasze potrzeby, ale przy mniejszym przerobie… My mamy na balkonie kompostownik beczkę z dżdżownicami w środku, a i tak jest mały 😉 Za to wszystko co tam trafia, wraca do obiegu na balkonie, w formie sałaty, pietruszki, szczypiorku, borówek, itd. 😉

    1. O! Ta beczka z dżdżownicami bardzo mnie interesuje! Może podrzucisz jakieś linki z bloga na ten temat? (jeszcze nie miałam czasu poszukać i poczytać;-)) Cieszę się że nie jestem sama z tym „dziwactwiem” 😉 A duży macie balkon?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *