Z tym kompostem to jest tak. Od tygodnia wyrzucam do kosza wszystko, co do tej pory szło na kompost.
Wyrzucam i serce mi krwawi. Ale niestety, dopóki nie opróżnię wiaderek bokashi – nie oddam komuś tego cennego nawozu, będę wyrzucać. Powinnam była pomyśleć o tym wcześniej, ale trudno, w tym tygodniu poszukam w okolicznych ogródkach działkowych „nabywcy” mojego pre-kompostu bokashi.
Tymczasem z wiaderek zbieram płyn – tzw. herbatkę bokashi w takich ilościach, że mogłabym zasilić spory ogród.
A mam tylko balkon i parapety… Więc używam tej herbatki jako biologicznego „Kreta” do kanalizacji.
Poza tym, chwilowy brak możliwości kompostowania odpadków mobilizuje mnie do wymyśłania sposobów na zużycie czego się da.
- Marchewki myję i zjadamy bez obierania.
- Z liści kalarepki robię zupę krem.
- Z liści rzepy robię danie a la szpinak z czosnkiem i parmezanem. (To się nazywa kuchnia molekularna, ha! Rzepka udaje szpinak!)
- Z kapusty, brokuła i kalafiora zużywam wszystko, łącznie z głąbem.
- Resztki potraw OD RAZU zamrażam albo wekuję, gdy zostaje więcej („od razu” jest ważne, bo jak zostawię na jutro to okazuje się, że zostaje jeszcze na pojutrze, itd…. i już robi się za późno na mrożenie czy wekowanie.
- Suchy chleb kroję (jak się jeszcze da) w kostkę na grzanki albo smażę „chlebojaje”, albo robię tosty. Jeśli da się nim już tylko rzucać o ścianę, to zostaje wrzucony do kotletów mielonych, klopsików albo pasztetu. Namaczam „kamień” w wodzie i tę paćkę dodaję zamiast tartej bułki.
Co zamierzam robić, żeby resztek było mniej:
- Jak najczęściej gotować ziemniaki w mundurkach.
- Różne ścinki i obierki z warzyw myć, (ew. mrozić) i gotować na nich wywar do zup.
- Na ogryzkach z jabłek gotować kompot.
- Nie wiem co jeszcze. Może podpowiecie?
O, przypomniało mi się, że z fusów po kawie lub herbacie robi się podobno znakomity peeling do ciała. Nie próbowałam, ale może kiedyś…
W sumie na fali jedzenia liści od kalarepki i rzepki zaczęłam się zastanawiać, co jeszcze dałoby się zjeść. Moja rodzina bardzo lubi rzodkiewki. Może dałoby się zjeść ich liście? No i proszę. Wyguglałam: Pesto z liści rzodkiewki.
I jeszcze przypomniałam sobie, że w książce kucharskiej z IKEI „Nasze Jedzenie: Naturalnie” przeczytałam, że z obierek ziemniaków można smażyć czipsy. Ten eksperyment też przede mną.
Resztek mięsa nie daję na kompost, i raczej nie zostają nam resztki do wyrzucenia, ale np. większe kości zamrażam i oddaję znajomemu „dziadkowi śmietnikowemu” dla pieska. Chleb, kiedy za dużo tych „kamieni” mi się uzbiera – też.
Moim szczytem wariactwa i jednocześnie hitem jest ususzona jedlina z choinki bożonarodzeniowej. Leży sobie w kartonie w dużym pokoju i pachnie.
I zajmuje miejsce. I czeka na ognisko, na którym ją spalimy. Jeszcze nie wiem gdzie i kiedy. Ważne że pachnie.
A na balkonie – zaczęłam porządki.
Zasiałam grządki (maciejkę), ale jeszcze nie wszystkie.
Od lipca zeszłego roku, kiedy to zaczęłam eksperyment z zero waste, przeszłam drogę od zwykłego małego kompostownika na balkonie (z dżdżownicami na dodatek) do kompostownika bokashi. I muszę powiedzieć, że bokashi wymiata (nie płacą mi za reklamę, niestety):
- Nie pachnie – pod warunkiem, że za często nie otwieramy wiaderek, raz dziennie wystarczy, żeby wyrzucić resztki z całego dnia – a nawet jeśli, to nie jest to bardzo niemiły zapach (podobny do zapachu kiszonej kapusty).
- Nie zajmuje dużo miejsca, bo zawartość trzeba ubijać specjalnym ubijakiem, więc sporo się mieści.
- Nie przyciąga owocówek i innych much.
- Dostarcza herbatki bokashi, czyli płynnego nawozu do zasilania roślin i udrażniania kanalizacji.
Aktualizacja 7.09.2017: Niestety bokashi jednak pachnie zbyt intensywnie na to, by trzymać je w mieszkaniu w bloku. Wyjaśniam to, również w aktualizacji – tutaj.
Jeśli macie ogródek – zakładajcie kompostowniki!
(Na blogu Ilony znajdziecie instrukcję zakładania kompostownika krok po kroku.)
Jeśli macie tylko balkon – róbcie bokashi i podrzucajcie do ogródków z tradycyjnymi kompostownikami, żeby zasilić je aktywnymi mikroorganizmami.
Zresztą, fajnie jest też dzieciom pokazać, co dzieje się z materią organiczną po wyrzuceniu, zakładając mini kompostownik na balkonie, choćby w doniczce.
Zapełniamy doniczkę do połowy resztkami, podlewamy odrobinę wodą, czekamy trochę aż zacznie być widoczny proces rozkładu (jeśli chcemy go pokazać dzieciom, rzecz jasna), a w końcu przysypujemy ziemią i dziubiemy np. patyczkiem, żeby rozdrobnić kompost i trochę go przemieszać z ziemią. Ważne, żeby był wilgotny, więc trzeba go odrobinę podlewać (ale nie za dużo!). Na zakończenie wkładamy do ziemi jakieś nasionka i czekamy, aż zakiełkują. Czasem nasionka kiełkują bez wkładania, czyli kiełkują te wrzucone do kompostu, np. pestki owoców. Też miło.
Niech żyje czarne złoto!
P.s. Kompostowanie to zadanie, a dokładniej – jedno z ważniejszych zadań w wyzwaniu Rok Bez Marnotrawstwa. O tym, jak nie dopuścić do marnowania resztek przez nieumiarkowanie w zakupach, pisałam tutaj.
świetny pomysł! podlinkowałam Twój wpis u siebie 🙂 świetne uzupełnienie 😀
Dziękuję Ilono! To ja też Cię podlinkuję, a co!
O widzę zmiana komentowania 🙂 Jeszcze muszę zrobić gnojówkę z pokrzyw
Po prostu szaleństwo 🙂 Mnie najbardziej boli właśnie wyrzucanie jedzenia (poza tym pamiętam jeszcze ludzi z pokolenia mojej babci, którzy szanowali jedzenie i wspominali o jego braku w czasie wojny, a przede wszystkim po wojnie). Za miesiąc, dwa przeprowadzam się do domu z ogrodem i jest już kompostownik w planach.
Co do Twoich sposobów na zjadanie resztek – świetne. Ja mam w domu naturalnego pożeracza ogryzków z jabłek – mojego męża. Zostaje tylko ogonek.
Świetna sprawa z tym kompostowaniem. Co prawda, przy codziennym gotowaniu i króliku w domu takie wiaderka wydają się zbyt małe, jak na nasze potrzeby, ale przy mniejszym przerobie… My mamy na balkonie kompostownik beczkę z dżdżownicami w środku, a i tak jest mały 😉 Za to wszystko co tam trafia, wraca do obiegu na balkonie, w formie sałaty, pietruszki, szczypiorku, borówek, itd. 😉
O! Ta beczka z dżdżownicami bardzo mnie interesuje! Może podrzucisz jakieś linki z bloga na ten temat? (jeszcze nie miałam czasu poszukać i poczytać;-)) Cieszę się że nie jestem sama z tym „dziwactwiem” 😉 A duży macie balkon?