Chciałam zachęcić Was dzisiaj do kupowania rzeczy „z drugiej ręki”, o ile jeszcze tego nie robicie.
Ja osobiście uwielbiam te tak zwane ciucholandy, zwłaszcza, że nie tylko ciuchy można w nich kupić. Lubię tam zerknąć na książki, dzbanuszki (jestem wielbicielką dzbanków, dzbanów i dzbanuszków i muszę bardzo walczyć z pokusą znoszenia ich do domu w nieludzkich ilościach), woreczki, torby. Gwiazda, jeśli mi towarzyszy, zawsze wypatrzy jakąś maskotkę albo dziewczynkową torebkę – najlepiej różową i puchatą.
Sklepów z odzieżą używaną jest w niektórych miastach, zwłaszcza małych, więcej niż sklepów z nowymi ubraniami. W sieci też jest coraz więcej miejsc, gdzie można kupić rzeczy używane. Jest allegro, olx, gratka, a ostatnio odkryłam fajną grupę na Facebooku Pozbędę się za grosze – Warszawa i okolice.
Świetnym sposobem kupowania i pozbywania się rzeczy używanych są pchle targi i wyprzedaże garażowo-strychowe, które można zorganizować własnym sumptem.
Ubrania używane są w naszym domu chlebem powszednim. Dzieci dostają ubrania od znajomych i rodziny, a jak czegoś zabraknie, szukam w ciucholandach lub proszę moją Mamę żeby poszukała dla mnie. Dla siebie od zawsze kupowałam używane ubrania, ale traktowałam je jako uzupełnienie tych nowych. Odkąd jednak robię eksperyment zero waste, testuję granice swoich potrzeb i sklepy z nowymi ubraniami omijam szerokim łukiem. Na razie nie mam z tym trudności, bo jednak parę rzeczy kupionych jako nowe, typu sukienka na wesele czy do opery, jeszcze mam i dobrze mi służą. Na pewno łatwiej mi także z tego powodu, że nie potrzebuję „garnituru do biura”, choć sądzę, że jak się ktoś uprze, to i „garnitur” skompletuje na ciuchach. Ja ostatnio kupiłam tam naprawdę eleganckie szare spodnie garniturowe.
Książki kupujemy używane, ale i nowe. W tym przypadku kryterium „nowe”/”używane” nie odgrywa roli decydującej, chociaż przyznam że przydałoby się i tutaj poczynić postępy. Zamiast kupować nowość, poszukać starszych wydań na wyprzedażach.
Nie zachęcam do kupowania wszystkiego używanego. Zachęcam do zmiany myślenia i działania.
O zastanowienie się, czy to, co chcę kupić, muszę koniecznie kupić już, teraz, nowe i świeże. Czy nie mogę rozejrzeć się za tym na serwisach aukcyjnych, popytać znajomych, rzucić ogłoszenie na facebooka czy inną „ścianę”.
A może w ogóle nie potrzebuję tego kupować? Może wystarczy pożyczyć? Na pewno dobrze jest kierować się rozsądkiem i zasadą „mniej znaczy więcej”.
Jeśli chodzi o ubrania, często łatwo zatracić zdrowy rozsądek, bo jak jest tanio, to się kupuje na łapu capu. A potem szafa pęka w szwach, i co gorsza, nie mamy się w co ubrać, bo nic nie pasuje do niczego. Najlepiej ustalić sobie, jakie kolory i fasony NAJBARDZIEJ lubimy nosić i tego się trzymać. Np. ja ostatnio trzymam się zasady – kolory: biel, szarości, granaty i niebieskości, plus odcienie liliowo-różowe. Z wzorów tylko kratki i paski (czasem paislay bo mam do niego słabość). Z fasonów – proste spodnie i dżinsy, rozszerzane spódnice za kolano lub do kostki, a do tego koszule i proste t-shirty blisko ciała. Czasem tunika do dżinsów.
Umiar wskazany jest także w kupowaniu innych używanych rzeczy.
Dawniej mawiało się: zastanów się pięć razy. Ja bym to sprowadziła do czterech pytań (inspiracją jest dla mnie tutaj „Magia sprzątania” Marie Kondo).
- Czy to mi się podoba?
- Czy jest mi to potrzebne?
- Czy bez tego będę mniej szczęśliwa?
Zatem, chociaż dzisiejsze zadanie #6 brzmi: kupuj używane, warto dodać: kupuj rozsądnie.
Dlaczego używane?
- Używane nie znaczy gorsze, a często wręcz przeciwnie (zresztą, nawet nowe rzeczy po kilku dniach od nabycia stają się „używane”).
- Używane rzeczy są tańsze niż nowe.
- Kupując używane przyczyniamy się do zmniejszenia ilości odpadów.
- Kupując używane, przyczyniamy się do swoistego bojkotu koncernów promujących bezustanne podążanie za modą i związaną z tym częstą wymianę rzeczy ze starych na nowe (niby lepsze i ładniejsze, a już na pewno – modniejsze). Koncernów, które często nie przestrzegają zasad fair trade (sprawiedliwego handlu).
Kupuję używane co tylko się da. Cieszę się, że wydaję mniej pieniędzy, cieszę się, że rzeczy mają drugie życie, cieszę się, bo nie kupuję plastikowych opakować, cieszę się jak się okaże, że to co kupiłam świetnie mi służy, co utwierdza mnie w przekonaniu, że dobrze zrobiłam kupując używane i cieszę się, jak się okaże, że to co kupiłam kompletnie mi się nie przydaje, bo utwierdza mnie to w przekonaniu, że dobrze zrobiłam, że kupiłam używane 🙂
Hi, hi, podoba mi się zwłaszcza to ostatnie zdanie 🙂 To fakt, parę razy zaszalałam na ciuchach, ale potem to co się nie sprawdziło bez żalu oddałam do Caritasu.
Większość ubrań dla dziecka dostaję od koleżanki, sama nie mam problemów z przyjmowaniem ubrań (od osoby, która uwielbia zakupy, a potem nawet nie odcina metek), ale ciucholandy – nie. Po prostu nie potrafię znaleźć tam nic ciekawego, brak mi cierpliwości i talentu. Dlatego dałam sobie spokój. Zamiast ciucholandów nie kupuję ubrań – tylko tyle, ile potrzebuję. W tamtym roku oczyściłam swoją szafę, kupiłam ok. 15 ubrań które potrzebowałam i teraz jestem zadowolona. W tym roku zrobiłam sobie listę potrzebnych ubrań – 2-4 ciuchy, pasek i buty zimowe i tego się trzymam. Do sklepów odzieżowych nie chodzę, bo męczą mnie. Szukanie ubrań dobrej jakości i to wyprodukowanych w Polsce (a przynajmniej nie w Bangladeszu czy Chinach) to mission imposible.
To co robisz to też jest dobra droga. Taki „Slow Fashion” (nawiasem mówiąc polecam tę książkę Joanny Glogazy, ale Tobie już niepotrzebna, bo wiesz o co chodzi). Ja też ograniczam coraz bardziej ilość ciuchów i dobrze mi z tym. Mniej kłopotu z wyborem co dzisiaj ubrać. Ja do ciucholandów idę jak jestem w Gołdapi u Mamy. To taki mój rytuał. Jest tam kilka naprawdę świetnych i wszystkie blisko siebie 🙂 Bo tam wszystko jest blisko siebie 🙂 W Warszawie jest drogo i nie mam też do nich cierpliwości ani czasu. Czasem zajrzę do Szmizjerki albo do kilku fajnych na Świętokrzyskiej. Pozdrawiam!
W tamtym miesiącu wypożyczyłam z biblioteki „Slow fashion” i chociaż nie było tam nic nowego (zresztą czytam blog autorki regularnie), to jeszcze zmotywowało mnie to do wyrzucenia 3 ubrań. Książka zresztą jest świetnym przewodnikiem dla każdego, kto chce dokonać zmian w swojej szafie.
Zgadzam się, że kupowanie używanych ciuchów jest najbardziej ekologicznym sposobem na ubieranie się. Tym lepiej, że w lumpeksach można trafić na prawdziwe perełki. Ostatnio kupiłam bluzkę – podobną do takich, które teraz są w sieciowkach na dziale z nową kolekcją. Jest w idealnym stanie, a do tego kosztowała grosze 😉
I to jest też super podejście 🙂 Na rzeczy warto wydawać więcej, jeśli są one świetnej jakości i mogą nam długo posłużyć 😉