Minimalizuj czyli zadanie #40

Dzisiaj czas na zadanie #40, czyli „okrągłe”. Zgodnie z zapowiedzią, w zadaniach „okrągłych” skupiam się na jednej z pięciu zasad zero waste.

Dla przypomnienia:

  1. Refuse – odmawiaj, rezygnuj
  2. Reduce – redukuj, minimalizuj
  3. Reuse – używaj, wykorzystuj ponownie
  4. Recycle – oddaj do recyklingu
  5. Rot – kompostuj

W moich „okrągłych” zadaniach wystąpiły one w kolejności nieco innej:

#10 – Rot czyli kompostuj
#20 – Refuse czyli odmawiaj
#30 – Reuse czyli wykorzystuj ponownie

a zatem dziś

#40 – Reduce czyli minimalizuj

Co prawda w artykule na temat kompostowania stwierdziłam, że kompostowanie jest bodajże najważniejsze w zero waste, jednak wszystko zaczyna się od zasady nr 1, czyli od „refuse”. I tutaj leży pies pogrzebany, bo zanim dojdziemy do „reuse”, po drodze, oprócz „refuse”, mamy jeszcze „reduce”.

Hę???! – zapytacie. O co chodzi? Ano chodzi o to, że „reuse” to mina, na którą się już nadziałam i co prawda nie wybuchłam, ale… zagraciłam sobie mieszkanie, a w szczególności szafki kuchenne.

Dlatego, szczerze mówiąc, zasadę „reuse – używaj ponownie” chętnie zmieniłabym na „Nie bądź zbieraczem «przydasiów»”. Ale na szczęście jest jeszcze zasada „reduce”. Minimalizuj.

Minimalizm leży w polu moich zainteresowań od dawna. Zanim zaczęłam interesować się ideą zero waste, miałam już za sobą lekturę książek Leo Babauty (o, tej) i Anny Mularczyk-Meyer („Minimalizm po Polsku” – bardzo polecam!).

Zaczęło się od internetowego felietonu Leo Babauty na temat unschoolingu.

Leo, guru minimalistów, ma siedmioro dzieci, które uczą się poza szkołą. Uważa on, że nie możemy narzucać dzieciom treści nauczania, bo nie wiemy, jakie treści będą im potrzebne w przyszłości. Skąd mamy wiedzieć, jakie nowe zawody powstaną? Powinniśmy zatem dać dzieciom możliwość samodzielnego zdobywania wiedzy i umiejętności. Dzięki temu będą zdolne nauczyć się wszystkiego, co będzie im w danym momencie życia potrzebne.

Te słowa Leo Babauty zafascynowały mnie, mamę dzieci w edukacji domowej i dlatego sięgnęłam po jego książki o minimalizmie.

Zresztą, jak nie interesować się minimalizmem w czasach nadmiaru? Szczególnie gdy mieszka się w dużym mieście, ma się wrażenie, że wszystkiego jest za dużo. Za dużo ludzi, samochodów, ulic, sklepów, towarów, reklam, atrakcji, restauracji… za dużo pokus. Za dużo hałasu. Gwaru. Kolorów. Bodźców.

A przy tym – weszliśmy w warszawskie i podwarszawskie środowisko edukacji domowej, co skutkowało nadmiarem propozycji zajęć, spotkań, wycieczek.

Jednym słowem czułam potrzebę wyciszenia, skupienia, spokoju. Minimalizm to było to! Nie staliśmy się jednak minimalistami. Raczej zwolennikami i (chyba) praktykami dobrowolnej prostoty.

W sensie materialnym objawia się to u nas głównie tym, że staramy się wydawać mniej, niż zarabiamy. Często jest tak, że im więcej ludzie zarabiają, tym droższe życie wiodą. Poprzeczka się podnosi i błędne koło gotowe. Coraz większe mieszkanie, lepszy samochód, droższe wakacje, ubrania. I coraz mniej oszczędności.

Nie dajmy się wkręcić. Banki kuszą pożyczkami i kartami kredytowymi, sklepy kuszą towarami. Telewizja (której my nie mieliśmy nigdy i nie mamy) kusi. Internet kusi. Stop. Reklama jest czymś, na co minimalista powinien się uodpornić.

W moim rozumieniu minimalista to zresztą niekoniecznie ktoś, kto posiada dwadzieścia (czterdzieści, sto, wszystko jedno) rzeczy.

Minimalista to ktoś, kto potrafi zadowalać się tym co ma. Nie szukać nowego, lepszego, a wyrzucać stare.

Wiem. Chciwość ludzka, albo mówiąc łagodniej, dążenie do lepszego są siłą napędową postępu. Rozwoju nauki i kultury. I dlatego trzeba być też minimalistą w minimalizowaniu. Dziwne, prawda? Dziwne czy nie dziwne, wychodzi na to, że jestem zwolenniczką midimalizmu. Złotego środka, wyważenia i rozsądku.

W kontekście zero waste minimalizm to dążenie do posiadania tylu rzeczy, ile jest nam naprawdę niezbędne.

Celem jest niewyrzucanie, więc rzeczy te powinny być dobrej jakości i trwałe. Unikamy jednorazówek. Zakupy robimy w sposób przemyślany. Koniec z impulsywnymi zakupami. Koniec z włóczeniem się po sklepach na zasadzie „bo może coś mi wpadnie w oko”, „bo może będzie jakaś promocja”.

Polecam dwa dobre sposoby na zakupy w duchu minimalizmu:

Sposób pierwszy – lista.

Na zkupy chodzimy z listą. (Przykładową listę zakupów spożywczych znajdziecie w tym artykule.)

Sposób drugi – odraczanie realizacji zachcianek zakupowych.

Chcemy kupić, dajmy na to, nową narzutę do sypialni albo kolejną parę martensów. Mamy co prawda już trzy narzuty i dobrą jeszcze parę martensów, ale nam się znudziły. Zapisujemy te „zachcianki” w notesie/kalendarzu i zostawiamy na miesiąc. Po miesiącu zaglądamy do natatki „zachciankowej” i weryfikujemy. Czy potrzeba posiadania nowej narzuty nadal jest paląca? Czy bez kolejnej pary martensów naprawdę nie możemy żyć?

Polecam też powieszenie sobie na ścianie (lodówce, drzwiach do łazienki, a nawet na czole) następującej infografiki:

piramida zakupowa minimalisty
piramida zakupowa minimalisty

Jeśli mamy mniej rzeczy, mniej też wyrzucamy. Jeśli mamy mniejsze potrzeby, mniej kupujemy i znów – mniej wyrzucamy. A przy tym – oszczędzamy (na przykład na wcześniejszą emeryturę, bo na tę z ZUS raczej już nie liczymy).

Jednak pamiętajmy o zdrowym rozsądku i złotym środku.

Uważajmy by nie wylać dziecka z kąpielą. Nie przemawia do mnie sterylny (zero książek i zabawek, zero ustępstw czy zachcianek) minimalizm Bei Johnson. Bliższa jest mi idea minimalizmu w stylu Włóczykija z Doliny Muminków.

Wiecie na pewno, co jest dla Was w życiu najważniejsze. Mam nadzieję, że nie idea zero waste ani minimalizm. Jeśli jednak jedno albo drugie wspiera to, co najważniejsze – jest dobrze.

Dla mnie na przykład najważniejsza jest rodzina (bardzo oryginalna jestem, wiem…). I, powtarzam to przy każdej okazji, żadna idea zero waste ani minimalizmu nie przysłoni dobra mojej rodziny.

Kiedy widzę, że myślenie o tym, jak zrobić zakupy bezśmieciowo za bardzo mnie stresuje i odbiera mi siły na bycie dobrą mamą i żoną, odpuszczam sobie. Przypominam, co już udało mi się dobrego zrobić w kwestii nieśmiecenia i wyrzuty sumienia wyrzucam za okno.

Kiedy wiem, że minimalizowanie i rezygnowanie z niektórych rzeczy stoi w opozycji do naszych potrzeb edukacyjnych czy wychowawczych (po prostu musimy mieć dużo książek i gier planszowych), odpuszczam sobie. Przypominam sobie, jak udało mi się odgracić kuchnię, łazienkę i szafy z ubraniami i wyrzuty sumienia fru! Za drzwi.

Bo minimalizm to przecież nie tylko mniej rzeczy i zajęć. To również mniej zmartwień, prawda?

Autor: Kornelia Orwat

To ja. Kornelia zwana Werką, żona męża, mama dwóch nastolatków i jednej córeczki. Od 2011 roku tkwię w szaleństwie zwanym edukacją domową. Lubię robić na drutach i szydełkować, ale jeszcze bardziej – pisać. Uczę się korekty tekstu i bycia minimalistką. Czasami śpiewam w chórze.

6 komentarzy

  1. Ja próbuję minimalizmu u siebie od kilku lat. Nie idzie zbyt dobrze 😉 A kiedyś wymyśliłam określenie optymalizm – żeby każdy miał tyle, ile pozwala mu się czuć szczęśliwym. Bo jedni w pustych pomieszczeniach będą odczuwać twórczą radość, a inni będą przygnębieni pustką. Dla każdego więc to, czego potrzebuje. Byle dobrze określić, to czego potrzebujemy i nigdy nie wychodzić poza swoje możliwości (szczególnie finansowe).

  2. Ja sobie tak łączę minimalizm z nieśmieceniem i dodaję jeszcze moje tendencje do oszczędzania. W sumie to myślę, że mój mąż jest niesamowity, że ze mną wytrzymuje. W końcu wszystko łatwo zrobić, gdy dotyczy tylko jednej osoby. A przy rodzinie trzeba uwzględnić potrzeby innych (lub brak tych potrzeb). A tak na serio, to fajnie być szczerym i ustalić co jest ważne dla każdej strony. W związku z tym bardzo proste i tanie jedzenie w domu jest do zaakceptowania jeśli raz na jakiś czas idziemy do dobrej restauracji. Ograniczanie wydatków nie jest takie złe, jeśli widać, jak szybko spłacamy kredyt hipoteczny i raz na jakiś czas robimy sobie jakiś wyjazd weekendowy w dwójkę.
    Co do samego minimalizmu, to poza różnymi aspektami, które są wszędzie poruszane – to ostatnio uświadomiłam sobie, że nie mam problemu z gubieniem przedmiotów i szukaniem i w panice jak kiedyś.

  3. Dziekuję Ci Kornelio za ten tekst:) Po poczontkowo moim wielkim zachwycie ideą zero waste i minimalizmem kilka lat temu, dopadla mnie szara rzeczywistosc i opór ze strony mojego meża. Okazało sie, że nie wszyscy w rodzinie zapałali taka miloścą do tych ideii. Jednak zamiast terroryzować rodzinę lub rezygnować zaczęłam stosować zasadę małych kroczków, która okazała się przynosić efekty. Może nie są to niewiadomo jakie wyczyny, ale to zawsze krok naprzód. W chwili obecnej jesteśmy zwolennikami optymalizmu a idea zero waste jest coraz bliższa mojej rodzinie:)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *