Dzisiaj będę Was namawiała na naukę szycia. Nie chodzi o szycie ubrań na miarę i nie wiadomo jakie umiejętności.
Chodzi o podstawową umiejętność obsługi igły z nitką czy maszyny do szycia.
Co prawda namawiałam już Was do szycia w dwóch wcześniejszych zadaniach. Pisałam: „Uszyj serwetki” i „Uszyj woreczki na zakupy sypkich produktów”. Jednak ostatnio doszłam do wniosku, że nauczenie się szycia to zadanie zero waste samo w sobie i że warto to podkreślić.
Wiele razy pisałam, że zero waste trąci myszką. Że jest powrotem do czasów, kiedy szanowało się ludzką pracę i wytwory ludzkich rąk. Kiedy rzeczy służyły ludziom długo. Kiedy nie było firm wyspecjalizowanych w odbieraniu, wywożeniu i przetwarzaniu śmieci, bo i śmieci właściwie nie było.
Ubrań dla Europejczyków nie szyły kobiety i dzieci w Indiach czy Chinach. Szył je krawiec z sąsiedztwa albo… szyło się je samemu.
Pozwólcie, że przytoczę Wam fragment wstępu do jednej z książek, które pożyczyłam od Mamy. Są to „Kulisy kroju i szycia. Odzież dla dzieci” Zofii Hanus. Wydanie z roku 1981.
Książkę tę przygotowano z myślą o szyjących mamach, babciach i ciociach. Znajdą tu one duży wybór odzieży dziecięcej począwszy od okresu niemowlęcego do lat 14.
Dla porównania, oto fragment wstępu do książki współcześnie wydanej. Jan Leśniak, „O szyciu prosto, kreatywnie i modnie.”:
Napisałem ją dla tych, którzy szukają dla siebie kreatywnego hobby. Nie musisz nic umieć, ponieważ zaczniemy od podstaw.
W latach osiemdziesiątych (i w siedemdziesiątych, sześćdziesiątych itd.) szycie było po prostu umiejętnością przydatną w codziennym życiu. Współcześnie awansowało do miana hobby.
Dawniej szyło się z potrzeby czy konieczności, dzisiaj – dla przyjemności. A gdyby tak połączyć jedno z drugim? Przyjemne z pożytecznym?
Zdaję sobie sprawę, że namawianie do szycia kogoś, kto zupełnie nie lubi tego typu aktywności ma niewielki sens. Są ludzie, którzy nigdy nie wezmą do ręki igły z nitką, bo… nie i już. Ale może maszyna do szycia ich skusi???
Maszyny mają w sobie coś magicznego. Moje dzieci (i synowie, i córka) lubią podglądać jak szyję na maszynie. Chłopaków interesują mechanizmy, płeć piękną – to, co wychodzi spod igły. Szuszuszuszu… i ściereczka czy torba gotowa!
Osobiście uważam, że w kobietach drzemie atawistyczna potrzeba szycia. Popatrzcie, jak popularne są obecnie kursy szycia, ile jest blogów, czasopism o szyciu. Na stronie internetowej Burdy widziałam kilkanaście wpisów czytelniczek z prośbą o wznownienie sławnego onegdaj poradnika dla początkujących, którego nakład się wyczerpał.
A może to nie potrzeba szycia w nas drzemie, tylko potrzeba ekspresji i tworzenia czegoś własnymi rękoma? Rękodzieło wszak znów jest modne – słynne „Do It Yourself” (DIY) podbiło świat.
No bo co bardziej cieszy? Kiecka kupiona w sieciówce za ciężkie pieniądze, czy samodzielnie uszyta? Półka kupiona w budowlanym, czy zrobiona, albo chociaż odnowiona samodzielnie?
Ja tu gadu gadu, a przecież wpis jest z cyklu #Rok Bez Marnotrawstwa! Powinnam (a może nie muszę?) wyjaśnić Wam, co szycie ma wspólnego z niemarnowaniem i z zero waste!
Dlaczego mówię: „Naucz się szyć”?
Po pierwsze, możemy naprawiać zniszczone ubrania (Łatanie to też zadanie zero waste!).
Po drugie, możemy nanosić poprawki w ubraniach, które zrobiły się na nas za małe lub za duże.
Po trzecie, możemy przerabiać ubrania, które dostaliśmy/kupiliśmy z drugiej ręki.
Po czwarte, możemy ze starych ubrań, obrusów, prześcieradeł i tym podobnych rzeczy szyć torby, torebki, woreczki na zakupy, kosmetyczki, serwetki, ściereczki do sprzątania, pokrowce na fotele, maskotki czy cokolwiek nam przyjdzie do głowy. (Janek Leśniak opisuje w swojej książce, zresztą na blogu też, jak uszył ze skrawków męskich koszul sukienkę. Jest urocza! Możecie zobaczyć ją na jego blogu.)
Po piąte, już nie tak bardzo związane z zero waste – możemy uszyć sobie samodzielnie jakieś ubranie, co nie jest takie znów bardzo trudne, jeśli nauczymy się już obsługiwać maszynę do szycia. Możemy korzystać z książek o szyciu, z wykrojów Burdy, z licznych tutoriali zamieszczanych w internecie.
Biorąc pod uwagę jakość ciuchów z tanich-nietanich sieciówek (poliester, poliester i jeszcze raz poliester…, o szyciu , krojach i możliwości dopasowania do sylwetek litościwie nie wspomnę), mamy szansę na ubranie nie gorsze niż kupne.
Aha – ten poliester to jednak jest związany z zero waste. Bo na pewno bardziej ekologiczne i zero waste są ubrania z naturalnych materiałów. Przy tym są milsze w noszeniu i bardziej eleganckie. Osobiście mam słabość do lnu i jego dyskusyjno eleganckiej gniotliwości.
Oczywiście, o czym warto wspomnieć, a wręcz wyraźnie podkreślić, najbardziej ekologiczny i zero waste jest minimalizm, także w kwestii ubrań, toreb i woreczków (chociaż tych ostatnich, jak dla mnie – nigdy za wiele).
Nie popadajmy w impulsywny szał zakupów tanich ubrań z ciucharni z myślą „uszyję sobie coś z tego”. Ustawmy sobie radar np. na konkretny materiał (len, bawełna, trykoty) czy konkretny deseń i bądźmy konsekwentni. Chyba, że chcemy szyć na sprzedaż. Zrobić z takiego szycia „z odzysku” mały (albo duży, bo dlaczego nie?!) biznes. O czym swego czasu myślałam, ale o czym ja już w kwestii małych biznesów nie myślałam! To temat na osobny artykuł!
A w kwestii ubrań z sieciówek polecam Waszej uwadze książkę Joanny Glogazy „Slow fashion” – jest to pozycja obowiązkowa dla minimalistów, osób które są wrażliwe ekologicznie, i dla adeptów zero waste oczywiście.
Na koniec przyznam się, że do niniejszego szyciowego zadania zainspirowało mnie samo życie, a mianowicie fakt, że od jakiegoś czasu chodzę na kurs szycia. Zaczęłam to robić głównie dla relaksu, w celu walki z wypaleniem zawodowym, które dopada często mamy w edukacji domowej. Szycie wybrałam nie bez przyczyny – zawsze fascynowało mnie, kiedy moja Mama szyła. Zawsze zazdrościłam też innym tej umiejętności. Szyłam co nieco w zaciszu domowym, jednak chciałam trochę się podszkolić, a przy tym wyrwać z domu. No i stało się. Chodzę już na kolejny kurs do szkoły Ultramaszyna na Marszałkowskiej w Warszawie. Przyjemne i inspirujące miejsce, polecam!
Dla mnie to wszystko jakieś czary-mary. Wydaje mi się, że maksymalnie jestem w stanie zrobić woreczek czy pościel. Samo krojenie materiału jest dla mnie przerażająco nieodwracalne. Gdybym miała wybierać, to robienie na drutach byłoby moją opcją.
Zadanie świetne i niewątpliwie przydatne, ale dla mnie równie trudne i niemal awykonalne. Dwie lewe ręce to mało powiedziane. Z zadań „kobiecych” zdecydowanie preferuję gotowanie ; )