Jak mrozić i przechowywać na sposób zero waste?

Dziś będzie o kupowaniu na wagę (raz jeszcze), o sposobach zero waste na mrożonki oraz na przechowywanie resztek w lodówce.

Zacznę przewrotnie. Zacznę od weryfikacji, a raczej racjonalizacji swoich (i może też Waszych) zerłejstowych poglądów.

Plastik jest potrzebny. Plastik jest praktyczny. Wygodny.
My, zwolennicy idei zero waste, odsądzamy plastik od czci i wiary. Sama pisałam wielokrotnie, że plastiku należy unikać, że jest be i niedobry. Jednak nie ulega też wątpliwości, że bez plastiku leżelibyśmy i kwiczeli, że się tak kolokwialnie wyrażę. Na przykład teraz piszę te słowa na laptopie, który ma plastikową obudowę, natomiast mój smartfon, z którego też korzystam non stop, ubrany jest w pokrowiec z gumy, prawdopodobnie syntetycznej.

Medycyna, sport, motoryzacja, przemysł… jest wiele branż, w których bez plastiku ani rusz. A branża spożywcza? To, na co się zerołejsterzy zżymają, czyli jednorazowe plastikowe opakowania plastikowe na jedzenie, tak naprawdę ratują nam życie.

Bo żyjemy w czasach, w których droga od producenta do konsumenta bardzo się wydłużyła i świeże produkty nie przetrwałyby tej drogi bez uszczerbku na świeżości, gdyby nie sterylne (mam nadzieję!) i szczelne opakowania plastikowe. A dlaczego nie szklane czy metalowe? Bo plastik bije na głowę szkło i metal pod względem lekkości i elastyczności. Opakowanie plastikowe może być prawie nieskończenie cienkie i lekkie, nie stłucze się ani nie połamie i może dopasować swój kształt do zawartości.

Zachwycam się plastikiem?

Nie zachwycam się, tylko stwierdzam fakty. I oczywiście, podtrzymuję swój postulat unikania plastiku (tam, gdzie się da), kupowania żywności na wagę do swoich opakowań, ale jednocześnie coraz częściej zastanawiam się, czy partia orzechów kupionych na wagę (z worka foliowego o dużym gabarycie, co do tego nie mam wątpliwości, że był foliowy) na pewno nie przekroczyła już terminu przydatności do spożycia? Czy w kaszy na wagę nie grasują już przypadkiem mole spożywcze?

Alternatywą dla zakupów na wagę jest kupowanie produktów w dużych opakowaniach, niech będzie że plastikowych.

Coraz częściej wybieram produkty zapakowane w folię, jeśli wiem, że to opakowanie daje mi większą gwarancję świeżości. Bo mam na nim wypisaną datę produkcji i datę ważności. Staram się przy tym wybierać opakowania jak największe, hurtowe niemalże, a że mam dużą rodzinę – ma to sens. Robię tak przy bakaliach, makaronach, kaszach… Kupuję te kilogramowe worki foliowe, a w domu przesypuję ich zawartość do dużych, półtora-litrowych słoików i albo wstawiam do lodówki (orzechy i inne bakalie), albo do spiżarki (pozostałe suche produkty).

Podobnie z wędlinami, serami czy mięsem. Często jest tak, że chcę kupić pewną ilość wędliny czy sera do swojego pudełka albo słoika i widzę, że sprzedawca tę „moją” ilość odkraja z większego kawałka, który jest… zapakowany w folię. Wtedy też robię tak, że proszę o to właśnie, całe, plastikowe, duże opakowanie (często jest to nie więcej niż kilogram).
I znów, ponieważ mam dużą rodzinę – ma to sens. Ale niektóre rzeczy kupione w ten sposób zamrażam.

I to jest też dobry sposób na zakupy zero waste. Kupić w dużym, hurtowym opakowaniu i albo zjeść od razu (no, powiedzmu w ciągu tygodnia), jeśli mamy dużą rodzinę, albo zamrozić zapasy.
Zakupy w hurtowych opakowaniach można też robić na spółkę z inną rodziną, jeśli mamy taką możliwość i chęci na takie przedsięwzięcie.

A jak mrozić na sposób zero waste?

Często słyszę pytania, w co pakuję jedzenie do zamrażalnika, skoro nie używam woreczków foliowych? No bo woreczki są do mrożenia świetne. Cienkie, elastyczne, no po prostu więcej do zamrażalnika możemy upchnąć, kiedy zapakujemy w folię. Ale z drugiej strony – w większości przypadków spokojnie możemy się bez woreczków obyć.

Znakomicie sprawdzają się do mrożonek zwykłe słoiki. Ja używam tych dużych, litrowych, i zamrażam w nich różne rzeczy, począwszy od truskawek, natki pietruszki i włoszczyzny pokrojonwej w spore kawałki, po wędlinę kupioną hurtowo na targu w Gołdapi (bo dobra i tania i kupujemy ją raz na pół roku), ser koryciński kupiony pod Korycinem (też raz na pół roku), nadmiarową ilość zupy czy innego bigosu. Mamy zamrażalnik złożony z trzech szuflad, i akurat litrowe słoiki świetnie się wpasowują, bo mają wysokość identyczną jak szuflady.

Do mrożonek wykorzystujemy czasem pudełka blaszane, takie jak do ciastek (które reklamowałam kiedyś jako świetną opcję do zakupów produktów na wagę) oraz pudełka po lodach, ale coraz rzadziej. Jednak słoik ma tę przewagę, że widać w nim zawartość, a pudełko po lodach… cóż… nie ma nic bardziej dołującego jak otworzyć pudełko z napisem „lody bakaliowe” i znaleźć w nim smętny kawałek pietruszki. Z kolei pudełka blaszane lubią rdzewieć, więc zamrażarkowa wilgoć im nie służy.

Słoiki królują u nas zresztą wszędzie.

I w spiżarni (jak pisałam wyżej – przesypuję do nich produkty sypkie kupowane na wagę albo w hurtowych opakowaniach), i w zamrażalniku, i w lodówce.

Bardzo lubię chować do małego słoika napoczętą cebulę, bo w ten sposób lodówka nie napełnia się jej (cebuli) zapachem. Do słoików można zresztą schować w lodówce tak naprawdę wszystko. No dobrze, prawie wszystko. (A pisałam, że na żaglach w słoiku przechowujemy masło?)

Wiele osób przykrywa jedzenie w lodówce folią aluminiową albo plastikową. A ja z domu rodzinnego (z czasów, gdy nie było folii) wyniosłam zwyczaj nakrywania talerzyka z „czymś tam” – miseczkami. Albo innymi talerzykami.
Wykorzystujmy naczynia, używajmy tego co mamy, zamiast kupować folie do żywności. Na drewnianej desce do krojenia połóżmy kawałki sera i przykryjmy go szklaną miseczką. Resztkę obiadu zapakujmy do większej miski i nakryjmy ją talerzem. Zostało nam coś w garnku? Przełóżmy do mniejszego rondelka, w którym później będziemy mogli resztkę od razu odgrzać.

(Ha! Zaczynam brzmieć jak jakaś Irena Gumowska, z całym szacunkiem dla jej niezwykłego dorobku.)

Może te moje porady są dla Was oczywiste (tym lepiej!), ale może i nie. Generalnie chodzi mi o to, że tam, gdzie możemy plastik i zbędne jednorazowe opakowania (również takie jak folia aluminiowa) wyeliminować – eliminujmy! Bo są dziedziny, obszary życia, w których jest to trudne, a są i takie (jak nasza własna spiżarnia, lodówka i zamrażarka), w których jest to bajecznie łatwe. I w takich właśnie obszarach możemy dać szansę słoikom. Bo ani ich ciężar, ani kruchość nam tu nie wadzą. Za to możemy docenić ich ogromną zaletę, jaką jest transparentność!

A tak przy okazji, kiedy już rozmawiamy o słoikach, muszę się Wam przyznać, że jestem rasowym warszawskim słoikiem.

Mieszczuchem, który ma rodzinę na wsi i w małych miasteczkach i zawsze z odwiedzin u tej rodziny jakieś słoiki do Warszawy przywlecze. A to miód kupiony u wujka, a to ogórki kiszone od mamy, a to dżemy od cioci. I to jest, moi drodzy, piękne! Bo nie dość, że zyskujemy dobre jedzonko, to jeszcze zostają nam słoiki do przechowywania (prawie) wszystkiego. Nawet kapsli, które zbiera Sergiusz.

Podsumujmy. Jakie to zadania zero waste Wam dzisiaj zadałam? Wychodzi na to, że aż trzy:

https://www.instagram.com/p/B3pe3t5FtVx/

#29 Kupuj w dużych, hurtowych opakowaniach (i zjadaj na bieżąco albo zamrażaj).

#30 Używaj słoików do mrożenia produktów.

#31 Używaj słoików i naczyń kuchennych do przechowywania jedzenia w lodówce.

A następnym razem będzie o pieczeniu. Bez folii, oczywiście.

Pa!

Ps
Ponieważ wtyczka Yoast SEO (kto bloguje, ten wie o co chodzi) krzyczała mi przed opublikowaniem powyższego tekstu: „Brak linku zewnętrznego!”, zaczęłam szukać tego linku. I znalazłam warty uwagi głos na temat dylematu „papier czy plastik” na stronie „Nauka To Lubię” Tomasza Rożka. Warto ten felieton przeczytać, bo argumenty w nim zawarte sprawią, że już na pewno nie zapomnimy zabrać swojej szmacianej siatki na zakupy czy poszewki na poduszkę – na chleb. Nooo… miejmy nadzieję, że nie zapomnimy.
(Ciekawy zbieg okoliczności – felieton pana Rożka został opublikowany 8 marca 2015 roku – czy w dzień, w którym odpaliłam mojego bloga!)

Autor: Kornelia Orwat

To ja. Kornelia zwana Werką, żona męża, mama dwóch nastolatków i jednej córeczki. Od 2011 roku tkwię w szaleństwie zwanym edukacją domową. Lubię robić na drutach i szydełkować, ale jeszcze bardziej – pisać. Uczę się korekty tekstu i bycia minimalistką. Czasami śpiewam w chórze.

3 komentarze

  1. O rany, co tu się zadziało? Znalazłam Twojego bloga przypadkiem i wsiąkłam na dwie godziny. Świetnie piszesz! Będę czytać dalej. Pozdrawiam 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *