Mówią, że diabeł tkwi w szczegółach.
Że kropla drąży skałę, a trzepot skrzydeł motyla na jednym krańcu kontynentu może spowodować huragan na drugim. Mówią też, że to Bea Johnson (i Kornelia O…, hehe) sprawiły, że idea zero waste rozpanoszyła się w Polsce.
A mnie się wydaje, że sprawiły to słomki. Bo słomki to rzecz mała (jak ten anegdotyczny motyl), a głośna. Są one może i szczegółem, nieistotnym w skali globalnego śmiecenia (vide śmiecenie przemysłowe, bo indywidalne śmiecenie to pikuś w porównaniu do tego, co wyprawiają korporacje), ale za to wymownym, trafiającym do wyobraźni. Słomki są kwintesencją jednorazowości.
Ponadto – powiedzmy sobie szczerze – trudno jest zmienić z dnia na dzień nawyki zakupowe, bo wymaga to wygibasów logistycznych (trzeba pamiętać, by zabierać ze sobą siatki, pudełka i woreczki nawet na spacer, na wypadek gdyby przypomniało nam się, że właśnie w lodówce pustki) i dyplomatycznych („Proszę mi zapakować te ziemniaki o tu, do mojej siatki”).
A odmówić słomki jest łatwo.
Jeszcze łatwiej jest powiesić na drzwiach kawiarni czy pubu kartkę z napisem „Tutaj pijesz bez słomki”. I od razu nam lepiej. Mamy miłe poczucie, że robimy przysługę naszej planecie.
Och, ja się wcale nie nabijam! Naprawdę uważam, że choć małe i banalne, słomki zrobiły dużo dobrego, jeśli chodzi o świadomość tematu zero waste. słomki poruszyły lawinę. Po nich przyszła kolej na jednorazowe kubki (akcja Z własnym kubkiem PSZW), potem walkę z foliówkami (akcja Torby Bumerangi), następnie akcję „Tu możesz napić się kranówki” (szczerze mówiąc, to tylko w dwóch restauracjach w Warszawie widziałam taki napis, i mówię to i powiadam – potrzeba tego więcej, znacznie więcej!).
Słomki, a raczej rezygnacja z nich, były też pierwszym zadaniem w wyzwaniu #30DayZeroWaste na blogu Kathryn z bloga GoingZeroWaste, które to wyzwanie… zainspirowało mnie do zrobienia mojego własnego, rocznego wyzwania #RokBezMarnotrawstwa. Tak, tak, to zamierzchła historia – połowa roku 2016!
Słomki stały się też przedmiotem zadania #31 w tymże moim wyzwaniu, gdzie zachęcałam Was do zamiany słomek jednorazowych na wielorazowe, metalowe. I powiem Wam, że wówczas nikt, albo prawie nikt nie widział na oczy słomek wielorazowych, i ja to zadanie zrobiłam tylko dlatego, że całkiem przypadkiem trafiłam na nie w sklepie Tchibo. A po publikacji mojego artykułu dostałam mnóstwo pytań o to, gdzie je kupiłam. No niestety, w Tchibo już ich nie było…
No więc dziś, po ponad dwóch latach, macie, moi Drodzy Czytelnicy, ten komfort i luksus, że nie musicie mnie pytać, gdzie kupić TE wielorazowe słomki!
Bo ja Wam to po prostu powiem. Kupić w sklepie Ok Eco. W sklepie tym znajdziecie słomki różne różniste. Bardzo podoba mi się na przykład zestaw czterech metalowych słomek z dwoma czyścikami i dwiema bambusowymi tubami do przechowywania słomek i czyścików, a do tego wszystkiego jest szmaciany woreczek do zapakowania całego zestawu. Zestawu dla zakochanych, rzekłabym.
Są w sklepie Ok Eco zestawy różne. Duże i małe. Są słomki proste, zakrzywione, grube, cienkie, srebrne, złote, ale wszystkie z czyścikami i z woreczkami. W dodatku wydają się niedrogie – o, tutaj, zobaczcie! Ciekawa jest oferta hurtowa, którą, jak sądzę, powinny się zainteresować lokale serwujące drinki ze słomeczkami, gdyż podobno (bardzo podobno!) do 2021 roku w krajach UE mają zniknąć z handlu plastikowe jednorazówki. Och, co to będzie, co to będzie! Rewolucja będzie! Bezkrwawa i bezjednorazówkowa rewolucja. O ile wejdzie. Ta dyrektywa unijna.
Wracając do sklepu Ok Eco. Ponieważ sklep ten poprosił mnie, blogerkę nie-reklamerkę o zostanie na chwilę tak-reklamerką, a więc napisanie dla niego recenzji, postanowiłam zamówić coś na próbę. A skoro słomki zwykłe stalowe już mam, w dodatku mam córkę – miłośniczkę słomek (cóż, ośmiolatki tak mają) i niestety wciąż nie uszyłam fikuśnego etui podróżnego na słomki i sztućce wielorazowe (ha, już widzę jak NIE zapominam zabierać go ze sobą na wszelaki wyjścia z domu), postanowiłam kupić słomkę składaną, malutką, do torebki.
Zakupiłam dwie, coby przetestować, która lepsza, bo wyglądały prawie tak samo, a jednak inaczej – co w sumie było dość intrygujące. Pomyślałam sobie, że jak już je przetestujemy, to podarujemy komuś jedną z takich na Gwiazdkę. Tak tylko Wam mówię. Na wszelki wypadek, gdybyście nie mieli pomysłów na prezenty gwiazdkowe.
No więc mamy dwie nowe słomki. Składaną stalową niebieską i… metalową składaną niebieską.
Przyznam szczerze, że dla mnie, minimalistki duchem (bo ciałem, a szczególnie mieszkaniem – niekoniecznie), taka składana słomka w pudełeczku to przerost formy nad treścią. Bo w miejsce zwykłej, nieskomplikowanej rurki mamy: rurkę skomplikowaną i z dodatkami, czyli ustnikami (z silikonu lub tworzywa) plus futerał, plus wyciorek (to akurat praktyczne i potrzebne).
No cóż. Ja się bez słomek obywam w ogóle. Te metalowe z łyżeczkami, które mamy, sporadycznie używam przy jakimś koktajlu (mlecznym, nie towarzyskim), ale mogłabym ich nie mieć i moje życie nie straciłoby nic ze swego blasku.
Ale rozumiem ludzi i dzieci, którzy bez słomek żyć nie mogą. Każdy ma jakieś słabości. Ja na przykład mam czekoladę i kawę. I choć to produkty kolonialne, jak to się kiedyś mawiało, i płyną do nas z daleka i nie wiem na pewno czy produkowane są etycznie (bo nie zawsze mogę to sprawdzić), to po prostu ich używam, w sposób umiarkowany, w myśl zasady: „Nie daj się zwariować idei zero waste i w ogóle żadnej idei”. Ewentualnie w myśl zasady: „Nie wylewaj dziecka z kąpielą (czyli z kawą i czekoladą)”.
Wracając do słomek. Czym się te nasze dwie różnią?
Jedna z opakowania wygląda trochę jak zapalniczka (to, którą widzicie na zdjęciu u góry) i otwiera się jak zapalniczka. A w środku, zamiast gazu i krzesiwa, mamy słomkę i wyciorek do niej. Jest to całe ustrojstwo zdumiewające. Wyciorek jest zrobiony z elastycznego drucika, na którego końcu umieszczono coś w rodzaju silikonowego dysku, który czyści silikonowe wnętrze słomki. Sama słomka zaś składa się w właśnie z dwóch części: silikonowej rurki wewnątrz i stalowej rurki na zewnątrz. Stalowa rurka jest złożona z trzech części, co właśnie sprawia, że się ją składa.
Opakowanie drugiej słomki przypomina trochę opakowanie cieni do powiek. Tutaj jest mniej czadersko, ale też fajnie. Otóż słomka składa się z dwóch części, które się skręca na gwint, a gdy są już skręcone, łapie się za końcówki (z plastiku, niestety) i wyciąga jak teleskop pozostałe części. Do słomki też jest załączony czyścik, czyli szczoteczka.
Zaiste, mówię Wam, cuda inżynierii to są!
Dzieciom się podoba, a i mój wewnętrzny dzieciak się uśmiecha, gdy tak wyciąga śmieszny teleskop albo składa ten drugi z silikonem w środku!
Jest dobrze. Szpanować tym można w kawiarniach, w szkole, w pracy, w parku… Nawiasem mówiąc, pamiętacie modne nie tak dawno słoiki z uchwytami i plastikową słomką wciśniętą w pokrywkę? Tutaj ta nasza słomka by się fajnie sprawdziła. No więc można szpanować, a można po prostu sobie tego używać. Zamiast zwykłej, plastikowej jednorazówki. I to jest w porządku. Bo…
Wątpliwości wątpliwościami, ale ważne są precedensy.
Zasiewanie ziarna. Trzepot skrzydeł motyla. Wyciąganie mini-teleskopu czyli stalowej słomki przy kawiarnianym stoliku.
Niedawno pisałam o tym, że na żaglach używaliśmy worków na śmieci ze skrobii i wyrażałam swą wątpliwość, czy aby na pewno są biodegradowalne (no są, ale w warunkach kompostowania przemysłowego), ale stwierdzałam, że istotne jest dla mnie promowanie rozwiązań przyjaznych środowisku, nawet jeśli nie są jeszcze idealne.
Teraz natomiast wyrażam swą wątpliwość, czy aby takie wynalazki jak nasze składane słomki wielorazowe są na pewno przyjazne dla środowiska. Bo to jednak opakowanie z tworzywa*, bo prawdopodobnie przyjechały z daleka (wolę nie wiedzieć skąd), ale jednak jest to rozwiązanie wielorazowe. Tak samo, jak nasze ukochane termosy i kubki termiczne wielorazowe i metalowe – ale jednak z pokrywką czy ustnikiem czy inną częścią z tworzywa. Bo tworzywa sztuczne nie są samym złem. Tylko trzeba ich używać i kupować je rozsądnie.
A sklepik Ok Eco jest bardzo Ok. Obsługa szybciutka, miła, bez zarzutu. Przesyłka ekspresem doszła. Teraz tylko czekać, aż właściciel rozszerzy asortyment o inne akcesoria zero waste, bo widać i czuć (nie pytajcie jak to czuć, bo nie wiem jak, ale JA to czuję), że robi to, co robi nie tylko dla pieniędzy, ale i dla idei. Zero waste, oczywiście.
Co rzekłam ja, Jarząbek Wacław, trener drugiej klasy. Łubu dubu!
A tak na marginesie: Wiecie, dlaczego małe dzieci tak kochają słomeczki? („Mamoo! Kakałko źe śłomećką mi źlub, dobzie?”) Ano odruch ssania się kłania…
* Na tekturce „zapalniczki” piszą, że tworzywo to recyklingowalny ABS, na „cieniach” nic nie piszą, zaś na obu plastikowych opakowaniach stoi, że… nooo… no plastic. No bo co w końcu, kurczę blade. No jednorazowy plastic, prawda?
***
Artykuł jest materiałem promocyjnym.
I pięknie! Dalej propaguj i pisz tak cudne, pełne humoru, nienachalne recenzje. Dzięki za to robisz. Pozdrawiam.
Aniu! Bardzo mmi miło, dziękuję za te słowa!
Pozdrawiam ciepło,
Kornelia